Baczyński nie jest typowym filmem biograficznym. Jest to obraz wielowarstwowy, w którym tło do historii bohatera stanowią jego wiersze recytowane przez zafascynowaną nim młodzież. Te recytacje pochodzą ze zorganizowanego w 90. rocznicę urodzin poety slamu poetyckiego. Na ekranie pojawiają się też wypowiedzi ludzi, którzy pamiętają jeszcze Baczyńskiego oraz fragmenty przemówień postaci historycznych jak na przykład komunikat Stefana Starzyńskiego o rozpoczęciu wojny. Ta nietypowa konstrukcja sprawia, że film umiejscawia się gdzieś pomiędzy dokumentem a fabułą, nie stając zdecydowanie po żadnej ze stron.
Recytacje i obrazy ze slamu spełniają jeszcze jedną ważną funkcję. Pozbawiają film zbędnego patosu, który tak często towarzyszy opowieściom z czasów II wojny światowej i powstania warszawskiego. Tym bardziej, że jest to opowieść bardziej o człowieku, niż o samej wojnie.
Z filmu wyziera poetyckość, zarówno poprzez wiersze, jak i obrazy, a efekt potęguje milczenie postaci Baczyńskiego, granego tu przez Mateusza Kościukiewicza. Tytułowy bohater nie mówi nic, a jedynie od czasu do czasu recytuje swoje wiersze, czy to podczas spotkań z Andrzejewskim, Iwaszkiewiczem i Gajcym, czy też podczas działań konspiracyjnych, gdzie miał swoimi wierszami motywować żołnierzy.
Trochę mnie zdziwiła długość filmu, który trwa ledwo nieco ponad godzinę. To spory zawód biorąc pod uwagę, że opierając się wyłącznie na emocjach zawartych w wierszach, reżyser trochę spłycił historię (ale nie postać!) Baczyńskiego, nie wykorzystując w pełni jej potencjału. Mam wrażenie, że dodatkowe 20 minut filmu nie zrobiłoby mu wielkiej krzywdy a wręcz przeciwnie.
Często zwracam w swoich recenzjach uwagę na zdjęcia i tu też muszę to uczynić, bo obrazy uchwycone w obiektywie Piotra Niemyjskiego bardzo dobrze komponują się z poetyką filmu. Momentami można skojarzyć je ze zdjęciami z Drzewa Życia Terrence'a Malicka. Jeżeli zaś chodzi o nieliczne efekty specjalne i pirotechniczne pojawiające się w filmie to reżyser nawet nie próbuje udawać, że mu na nich zależy. Kiedy już w zwiastunie filmu zauważyłem cienie samolotów przelatujących nad Warszawą, efekt wzbudził moje politowanie. Jednak podczas oglądania filmu zdałem sobie sprawę, że to niedopracowani wcale nie zwraca takiej uwagi i dla odbioru filmu jest właściwie nieistotne.
Podczas kolejnych wierszy recytowanych przez współczesną młodzież czekałem na pojawianie się Elegii o... [chłopcu polskim]. A raczej nie tyle czekałem, co obawiałem się pojawiania tego chyba najbardziej znanego wiersza poety. A obawiałem się go dlatego, że był zbyt oczywisty, że mógłby zepsuć to wrażenie zaskoczenia formą, które towarzyszyło mi przez cały film. Bardzo się więc ucieszyłem, kiedy na zakończenie, zamiast samego wiersza usłyszałem utwór Lao Che Godzina W, którego część stanowią właśnie fragmenty Elegii... i który wzorowo wkomponował się w film.
Chciałem ostrzec jednak tych, którzy moją entuzjastyczną recenzję wezmą za bardzo do siebie. Film ten trafi jedynie do niewielkiej grupy widzów o odpowiedniej emocjonalności i poczuciu estetyki. Bo kiedy pojawią się napisy końcowe i zabrzmi Pieśń o szczęściu w wykonaniu Czesława Mozila i Meli Koteluk, część widzów po prostu opuści kino z gigantycznym poczuciem niedosytu. Ja mam jednak nadzieję, że znajdą się i tacy do których obraz Piwowarskiego dotrze i którym w czasie wychodzenia z kina w uszach będzie dzwonić cisza.
Baczyński
(2013)
produkcja: Polska
reż. Kordian Piwowarski
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz