11 lutego 2013

"House of Cards" - komentarz po pierwszych odcinkach

Historia dzieje się na naszych oczach. House of Cards może stać się krokiem milowym w kierunku zmiany sposobu dystrybucji seriali. Ten trzynastoodcinkowy amerykański thriller polityczny nie jest bowiem produkowany przez żadną ze stacji telewizyjnych, ale przez Netflix, czyli internetową wypożyczalnię filmów, która kilka dni temu wypuściła cały pierwszy sezon do sieci. Co w tym wszystkim najistotniejsze, jest to cholernie dobry serial.

Jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do thrillerów politycznych, dlatego mimo docierających do mnie bardzo pozytywnych recenzji serialu nie śpieszyło mi się z sięgnięciem po pierwszy odcinek. Dzisiaj w końcu się na to zdecydowałem i... obejrzałem od razu dwa.

House of Cards opowiada o kongresmenie Francisie Underwoodzie, który po wyborze nowego prezydenta oczekiwał mianowania na stanowisko sekretarza stanu. Tak się jednak nie stało. Żądny zemsty Underwood zabiera się więc za to, w czym jest najlepszy. Za polityczną grę, która ma mu dać władzę, jakiej oczekuje. Intryga polityczna jest tu ściśle związana ze światem dziennikarskim i starciem tradycyjnych mediów z nowymi, żurnalistycznych wyjadaczy z młodymi wilkami, gotowymi na wszystko by piąć się po drabinie kariery.

Zaskakuje rozmach z jakim wyprodukowany został serial. Można by pomyśleć, że to kolejna produkcja słynącego ze świetnych seriali HBO. Tymczasem to właśnie Netflix zrobił serial, który spokojnie może stać się jednym z najlepszych thrillerów politycznych. Po pierwsze mamy tu znakomitą obsadę z Kevinem Spacey w roli kongresmena Underwooda i Kate Marą wcielającą się w młodą ambitną dziennikarkę Zoe Barnes. Reżyserią części odcinków zajął się David Fincher, który obok Spaceya jest jednym z producentów serialu. W gronie reżyserów jest także chociażby Joel Schumacher.

Jednym z najciekawszych pomysłów, tyle ryzykownych, co bardzo udanych, jest narracja. Nie tylko śledzimy losy granego przez Spaceya głównego bohatera, ale jest też on naszym narratorem, co jakiś czas przełamującym czwartą ścianę i zwracającym się bezpośrednio do widza z monologiem. Z początku jest to nieco zaskakujące lecz kiedy już widz przyzwyczai się do tego, może w pełni docenić zalety takiego rozwiązania.

Osobiście zwróciłem uwagę na jeszcze jeden drobny szczegół, który może nie ma wielkiego znaczenia dla serialu, ale okazuje się miłym dodatkiem. Chodzi mi mianowicie o sposób w jaki pokazywane są SMS-y wysyłane do siebie przez bohaterów. W House of Cards pojawiają się one w postaci znanych ze smartfonów dymków, wychodzących bezpośrednio od postaci. Zrobiono to bardzo zgrabnie i nowocześnie. Dodatkowo dopiero taki sposób ukazywania krótkich wiadomości uświadomił mi, jak bardzo podświadomie denerwowały mnie zwyczajowe zbliżenia na ekrany telefonów.

Dwa odcinki to dość mało, żeby wyrobić sobie jakieś głębsze wnioski, ale póki co serial zaskakuje bardzo pozytywnie pod każdym względem. Jeżeli miałbym się jednak do czegoś przyczepić, to byłoby to wypuszczenie całego sezonu na raz. Trochę brakuje mi tego niezwykłego oczekiwania na kolejny odcinek, które towarzyszy oglądaniu telewizyjnych, ukazujących się co tydzień seriali. Tu mamy wszystko podane od razu. Niektórym może i się to spodoba, mi jednak taki sposób dystrybuowania mniej odpowiada.

2 komentarze:

  1. Zaintrygował mnie ten serial. Chętnie obejrzę. Co do dystrybucji całego sezonu na raz, cóż, ja należę do tych barrdzo niecierpliwych widzów i jeśli już jakiś serial przypadnie mi do gustu, szybko chłonę tyle odcinków ile zdołam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też zaliczam się do tych, którzy, o ile serial "zaskoczy", połykają go w całości:) Dlatego, z obawy o odizolowanie się od wszystkiego, póki co nie sięgnęłam po tę produkcję. Jest to o tyle trudne, że wszędzie niemal spotykam się z przychylnymi opiniami na jej temat. Sposób prezentacji sms - dla mnie (posiadaczki starej Nokii nieznanego mi nawet modelu) brzmi to jak science fiction:)

    OdpowiedzUsuń