16 stycznia 2013

Jak przepłynąć ocean i nie zwariować - recenzja filmu "Życie Pi"

Nie byłem przekonany co do celowości pójścia do kina na nowy obraz Anga Lee. Książki niestety nie przeczytałem a po obejrzeniu trailera wydawało mi się, że film, choć ładny, będzie raczej wzruszającą, cukierkową, ładnie opowiedzianą historią. A za takimi po prostu nie przepadam. Nie mogłem jednak zignorować 11 nominacji do Oscara.

Później miałem kolejny dylemat - 2D czy 3D. Efekt trójwymiarowy w kinie trochę mi się ostatnio przejadł i przestał robić na mnie większe wrażenie, ale usłyszałem, że w Życiu Pi został naprawdę dobrze wykorzystany. No więc niech się dzieje wola nieba. Poszedłem na Życie Pi w 3D. Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, zaklinam was, idźcie za moim przykładem.

Przyznam się, że po wyjściu z kina poczułem się trochę bezradny wobec tego filmu. Nie dlatego, żebym miał wobec niego jakieś odczucia dychotomiczne. Przeciwnie, wiedziałem, że właśnie zobaczyłem przepiękny wizualnie, ważny i wyjątkowy film. Jednak zacząłem się zastanawiać - gdzie jest haczyk? I doszedłem do wniosku, że chyba nie ma.

Film dzieli się dość wyraźnie na trzy części. Na początku dorosły już Pi zaczyna opowiadać pozbawionemu weny pisarzowi swoją historię. Ta część filmu jest niepozbawiona humoru. Na szczęście jest to humor dość specyficzny, zakamuflowany i niewymuszony. Bohater opowiada pochodzenie swojego imienia, opisuje swoją pierwszą miłość i w końcu decyzję jego ojca, która na zawsze miała zmienić jego życie. Przeprowadzka z Indii do Kanady i przewiezienie do Ameryki wszystkich zwierząt z rodzinnego zoo.

W tym momencie wkraczamy w drugą część historii. Tę poważniejszą, w której statek, którym Pi podróżował do nowego domu tonie, zabierając ze sobą na dno życie wszystkich pasażerów. Wszystkich z wyjątkiem kilkunastoletniego Hindusa, który pozostaje sam w szalupie ratunkowej na środku oceanu. No nie całkiem sam. Towarzyszą mu zebra, hiena, orangutan oraz tygrys bengalski imieniem Richard Parker. Dzikie zwierzęta są jednak bezlitosne i szybko jedynym towarzyszem żeglugi Pi pozostaje ogromny śmiercionośny kot.

Ta część filmu najbardziej przemawia do widza obrazami. Już w momencie zatonięcia statku obserwujemy przytłaczającą i bezlitosną, choć paradoksalnie przepiękną sekwencję ucieczki z tonącego statku. Późniejsze obrazy również wciskają w fotel. Ucztę dla oczu serwują nam sceny, w których obserwujemy żeglujące fluorescencyjne meduzy, momenty sztormu, czy w końcu bezchmurne nocne niebo nad oceanem, które sprawia wrażenie, jak gdyby horyzont nie istniał. Ważną rolę odgrywa tu wspomniany przez mnie na początku efekt 3D. Z jednaj strony nie narzuca się, nie drażni, z drugiej jednak robi imponujące wrażenie.

Ta część filmu ma w sobie elementy bajkowości, momentami wręcz fantastyki. Ta fantastyka jednak nie pasuje do całości obrazu. Trochę psuje jego odbiór. Zaburza piękną, nieprawdopodobną lecz mimo wszystko jak dotąd opartą na realności historię.

W końcu przychodzi część trzecia filmu, zwieńczenie historii. To już wyciskacz łez, choć jednak nie typowy. Poza oczywiście zwieńczeniem historii, mamy tu podsumowanie bardzo ważnego wątku, o którym jeszcze nie wspomniałem. Film ma bowiem wiele do powiedzenie w temacie ludzkiej natury. Podłoże filozoficzne i religijne całej historii jest tu mocno zaznaczone, choć nie nachalne. Sprawę religii i wiary w Boga przedstawiono tu mocno przekornie w stosunku do wszelkich fundamentalizmów. Główny bohater bowiem, choć jest osobą wierzącą, to nie wybrał sobie jednego Boga a z różnych religii przywłaszczył sobie najlepsze kąski. W swoich wierzeniach łączy motywy hinduizmu, chrześcijaństwa i islamu. Bóg chrześcijański imponuje mu swoją miłością, islam daje mu poczucie niezwykle silnej wspólnoty, a bóstwa związane z hinduizmem towarzyszą mu niemal na co dzień, objawiając się w każdym przejawie stworzenia.

Pod tym względem jest to niewątpliwie obraz przełamujący wiele barier. Zresztą tak jak Pi zafascynował się historią Kriszny, w ustach którego można dostrzec cały wszechświat, taki i sam bohater pokazany jest w pewnym momencie jako element tego wspaniałego wszechświata (wspomniana już scena nocnego, rozgwieżdżonego nieba nad oceanem). Znajdą się tacy, a zapewne będzie to większość, którzy wypną się na ten religijny miszmasz. Mi osobiście bardzo przypadł do gustu, ze względu na przełamywanie barier między wierzeniami, pokazanie, że choć wierzymy w rożnych Bogów, ważne jest nie to, który z nich jest tym właściwym, ale to, że każdy z nich może dać nam siłę i wiarę w najtrudniejszych chwilach. "Bo najważniejsze, to nigdy nie tracić nadziei".

Życie Pi / Life of Pi
(2012)
produkcja: Chiny, USA
reż. Ang Lee

Ocena: 8/10

3 komentarze:

  1. oglądałeś YUMĘ? ciekawa jestem co sądzisz. mi się podobała, a jest bardzo dużo głosów na nie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałem, podobała mi się, ale co to ma do "Życia Pi"? ;>

      Usuń
    2. No gdzieś musiałam napisać ten komentarz, nie ? ;)

      Usuń